Ewakuacja zagrożonego magazynu broni w Dębniku.

 Relacja uczestnika operacji

sierż. AK Władysław Bazarnik „ZOSIK”  Czatkowice Górne, 1966 rok

 

Ewakuacja zagrożonego magazynu broni w Dębniku.

 

W połowie miesiąca grudnia 1944 roku mróz skuł ziemię. Zima srożyła się coraz bardziej. . Osłabła działalność naszego Oddziału Dywersyjno Bojowego. Z ostatniego rajdu w miechowskie gdzie pognano nas po odbiór jakiegoś rzekomego zrzutu powróciliśmy do Dębnika kwaterując po kilku w chatach przysiółka. Bezczynność na melinie skracaliśmy sobie nadsłuchiwaniem wiadomości ze świata z pomocą ukrywanego radiowego odbiornika bateryjnego oraz wieści przekazywane przez ludzi.

A wiadomości te były dla nas pomyślne i niepomyślne. Cieszyły nas te które podawały radiostacje – Moskwa – Londyn – Nowy Jork – Paryż – Lublin, a które mówiły o pomyślnych dla aliantów wydarzeniach na frontach a które przybliżały nieuchronnie klęskę Niemiec.

Inne znów podawane czasami szczególnie przez radio Londyn i krążące wśród ludzi, budziły w nas niepokój i rozterkę. Nie chcieliśmy wierzyć w to co słyszeliśmy, że na terenach na wschód od Wisły, zajętych przez Armię Czerwoną aresztuje się i wywozi na Sybir żołnierzy Armii Krajowej. Podawano fakty o wywożeniach z Wilna – Lwowa itd. Mówiono o wrogości władz radzieckich i polskich utworzonych na tamtych terenach do wszystkich co nie należeli do P.P.R. i A.L.

Przypominano o Katyniu i tragedii Warszawy, gdzie powstanie upadło na wskutek nie udzieleniu pomocy przez Armie Czerwoną, pomimo że było to możliwe. Mówiono o szykanach wobec ludności cywilnej którą jako obszarników wywożono masowo w głąb Rosji, że powołanych do służby w szeregach Armii Polskiej w Związku Republik Radzieckich w tak zwanej „Armii Berlinga” , też wywozi się na Sybir. Że to jest przyczyną dezercji młodych Polaków z jej szeregów. Przeczyły temu audycje radia Lublin. Nawoływały do walki z niemcami u boku Armii Czerwonej i władz radzieckich jako jedynych przyjaciół i sprzymierzeńców, oczerniając równocześnie Emigracyjny Rząd Polski w Londynie. Trudno nam było w to wszystko wierzyć i nie wierzyć. A budziło niepokój rozterkę i całkowicie dezorientowało, do tego stopnia że podawaliśmy w wątpliwość sens naszej dotychczasowej i dalszej walki z Niemcami. Bo jakże inaczej mogliśmy rozumieć. Po tych wysiłkach włożonych w walkę z najeźdźcą, miała mam zagrażać znowu wywózka na Sybir, zamiast do Oświęcimia. Długie na ten temat rozmowy i komentarze nie wpływały uspokajająco a wręcz przeciwnie pogłębiały jeszcze depresje i stawały się przyczyną rozluźnienia i w pewnym stopniu dezorganizacji.

Kres temu położył otrzymany rozkaz rozwiązania oddziału, zamelinowania broni i ekwipunku, rozpuszczenia żołnierzy do domów w przypadkach gdy to było możliwe, w przeciwnych rozproszenie luźno na meliny. Biorąc pod uwagę panującą atmosferę ciężkie warunki zimowe, trudności z żywnością oraz fakt ciągłej penetracji terenu przez patrole SS z oddziału stacjonującego w Paczółtowicach, przyznaliśmy słuszność takiemu postawieniu sprawy przez dowództwo.

Brań i ekwipunek zaległy w melinie u Tumidajskiego i święta spędzałem w domu.

Spokój poświątecznych dni przerwało nagle powołanie na nową akcję.

  • Broń na melinie w Dębniku zagrożona.

  • Patrol SS przeprowadzał rewizję w kilku obejściach Dębnika.

  • Do wykrycia dopuścić nie można.

  • Jest rozkaz szybkiej ewakuacji broni – przekazał mi „Mitkowski”.

  • Jest rozkaz to pójdziemy – odparłem.

Zmobilizowało się kilkunastu żołnierzy z miejscowej placówki w Czatkowicach i późnym wieczorem wyruszyliśmy w las. Znów lasem poniosło echem stukot butów na zmarzniętym podłożu. Dobrze że śniegu nie było prawie wcale. Gdzieniegdzie tylko białe plamy w zapadlinach zdmuchnięte wiatrem pierwszego nieznacznego opadu. Umożliwiło to iść lasem na przełaj. Dla przeprowadzenia rozpoznania oddział zaległ na podejściu do Dębnika.

Z „Miłkowskim” wyruszyłem na rozpoznanie. Już mieliśmy wyjść z lasu na drogę, gdy naraz z ciemności od strony wioski doleciał nas odgłos ciężkich kroków. Podkute buty stukały na grudzie. Zalegliśmy za niskimi świerkami rosnącymi w młodniaku parę kroków od drogi, ściskając, ja „ceską zbrojowkę” a „Miłkowski” „szóstkę” z jedynym ostatnim nabojem. Po chwili pięć ciemnych sylwetek zamajaczyło w mroku, na jaśniejszym pasie drogi. Stukot butów i prowadzona z cicha po niemiecku rozmowa świadczyła dobitnie kto przechodzi. Patrol SS zdążał wolnym krokiem od Dębnika drogą w kierunku drogi do Paczółtowic. Mieli oko na Dębnik. Czuwali. Nie dużo brakowało a spotkalibyśmy się na drodze. Gdy odgłos kroków zamilkł w oddali skoczyliśmy do wioski. W znajomym obejściu czekał już podenerwowany  Tumidalski.

  • Dopiero teraz ! Czemu tak późno ?

  • Mieliście być zaraz po zmroku, najpóźniej do godziny dziewiętnastej – dwudziestej, bo wtedy najmniejsze prawdopodobieństwo spotkania wrogiego patrolu, które po kolacji wyruszają z bazy w Paczółtowicach w teren – gderał podenerwowany nagląc do pośpiechu.

Co było powodem jego silnego podenerwowania dowiedzieliśmy się już po latach.

Zgodnie z ustaleniami na godzinę dziewiętnastą przygotował skład broni do przekazania. Powyciągał wszystko z melin i zakamarków obejścia i zebrał pod ścianą w stajni do której wejście prowadziło z głównej sieni domu i oczekiwał naszego nadejścia które długo nie następowało. Zaniepokojony postanowił choć prowizorycznie ukryć broń z powrotem, przyjmując taką ewentualność że możemy nie nadejść. W żłób bydlęcy, pod żłób w podściółkę , w stertę słomy, poupychał broń i ekwipunek. Już przy końcu tej czynności dosłyszał dochodzący od strony sąsiedniej chaty, stojącej w odległości dwudziestu metrów, tumult i hałas. Wyglądną przez wychodzące z izby w tamtą stronę okno i w mroku zauważył dobijających się do chaty SS-manów, hałasujących i krzyczących . Struchlał. Niewiele myśląc zaryglował mocno drzwi wejściowe do domu i tylnymi drzwiami chyłkiem czmychną za stodołę i dalej w sad skąd była możliwość ucieczki w pola. Zostawił pusty dom. Patrol SS dobijał się do sąsiedniego domu gdyż idąc drogą przez wieś zauważył przebiegającą drogę postać choć już było po godzinie policyjnej, po której to wszelkie poruszanie się po terenie było zabronione i karane śmiercią. Krzyknęli halt, lecz postać nie zatrzymała się i zniknęła w najbliższym domu. Dobijali się więc do niego. Po otwarciu wyjaśniono im że to przed chwilą weszła do tego domu młoda dziewczyna zamieszkała opodal przychodząc do koleżanki. Zobaczyli ją pokrzyczeli pogrozili i odeszli. Szczęście że nie był to ktoś dorosły. Rozstrzelali by na pewno.

Zabraliśmy z ukrytej broni pepeszę i m-pi i powróciliśmy do oczekujących w lesie. Z przyniesioną bronią dwóch żołnierzy pozostało na ubezpieczeniu drogi którą odszedł niemiecki patrol, z resztą szybko wróciliśmy do domu Tumidajskiego. Wyciągnięto ze stajni broń i ekwipunek. A było tego nie mało. Dwa ręczne karabiny maszynowe, dwa automaty, piętnaście karabinów ręcznych, granatnik, skrzynki z amunicją, granatami ręcznymi, mundury, plecaki itd. Każdy z nas ładował na siebie po kilka sztuk broni i ekwipunku i szybko pochłoną nas ciemny las. Na skraju lasu nad Czatkowicami zatrzymaliśmy się na chwilę dla omówienia gdzie broń zamelinować. Kto miał się nią zaopiekować. Powodu braku chętnych wybór padł na mnie. Już dobrze po północy broń została złożona pod drzewem za naszą stodołą, i żołnierze rozeszli się cichaczem. Pozostaliśmy przy stercie broni i ekwipunku z „Miłkowskim”. Miał mi pomóc na razie prowizorycznie ukryć a potem zamelinować. Zniesiona do stodoły broń przyłożyliśmy snopkami słomy i poszliśmy spać. Cały następny dzień zajęło nam melinowanie broni. Pod ścianą stodoły na północnym zastroniu wykopaliśmy głęboki dół, w który ustawiliśmy zbitą z desek i obitą papą skrzynie. W niej ułożyliśmy naoliwioną broń, amunicję i ekwipunek i zasypali ziemią, ubijając twardo warstwami. Miejsce zamaskowaliśmy słomą.

stodoła

Kłopot mieliśmy z ziemią której miejsce zajęła skrzynia. Nie można jej było przecież zostawić w stodole. Załadowaliśmy ją więc na wózek i wieczorem wywieźli na pole za stodołę rozsypać ją pomiędzy rzędami małych drzewek owocowych. Zazłociła się żółta sucha glina na ciemnej roli. Zmartwiliśmy się. Groziło to dekonspiracja meliny. Nie wiedzieliśmy co robić. Dobrze że było ciemno to nie było widać z daleka. Zakopać w rolę nie pozwalała zmarznięta ziemia. Postanowiliśmy rozrzucić cienką warstwą w nierówności roli. Niewiele to pomogło. W dzień będzie widać z daleka.

  • Czym tu zamaskować ? – rozmyślaliśmy.

Rada w radę i postanowiliśmy że nazajutrz zaraz z rana trzeba przystąpić do owijania drzewek słomą dla ochrony niby to przed mrozem i zającami, a przy tym porozrzucać niby to przypadkowo słomy w miejsca gdzie rozsypywana była glina z wykopu, co powinno trochę ukryć całą sprawę. Jeszcze było ciemno gdy wstałem szykować się do zaplanowanego owijania drzewek. Jakże bardzo się ucieszyłem gdy zobaczyłem że w ciągu nocy spadł śnieg, i białą warstwą przykryła wszystko dookoła kryjąc ślady gliny.

I padał dalej.

>>>><<<<

 

Dodaj komentarz